Ramones
Chciałbym napisać o zespole, który kilka lat temu wstrząsnął mną tak głęboko,
że do dziś trwa stan wspaniałej euforii i całkowitego uwielbienia dla czterech
facetów o "nazwisku" Ramone. Wiele razy zastanawiałem się, dlaczego
tak się stało, pisząc ten tekst, po raz kolejny spróbuję odpowiedzieć sobie
i Wam na to pytanie. Do końca życia nie zapomnę chwili, która doprowadziła moje
serce do tak gwałtownego bicia, że dzwony przed "For Whom The Bell Tolls"
to naprawdę niewiele. Pewnej pięknej nocy w pociągu usłyszałem album "Ramonesmania".
Miałem wtedy lat 16 i od pewnego czasu szukałem swej drogi w świecie muzycznym.
W tę noc bylem zahipnotyzowany, chciałem śmiać sie, śpiewać i krzyczeć z radości.
Odnalazłem siebie!!! Znalazłem to czego nigdy nie potrafiłem wyrazić, a co cały
czas we mnie tkwiło. Historia The Ramones rozpoczęła się w 1974 roku w słynnym
nowojorskim klubie CBGB (nie trzeba lubić myzyki punkowej, aby kiedyś o nim
słyszeć). Tam właśnie po raz pierwszy pokazali ludziom, jak bardzo prosta może
być myzyka. Na pewno w dużej części ta zamierzona minimalizacja była formą protestu
przeciw nadętej muzyce lat 70-tych. Jak mówi Mark Ramone (garowy): "Nasze
korzenie są w latach 50-tych i 60-tych, za to nienawidzimy zespołów typu Fleetwood
Mac, Journey, Foreigner, wszytkich tych grup bombastycznych(...) Kochamy surfing
i to wszystko złożyło się na Ramones." Ciężko jest pisać o kapeli, której
jest się autentycznym wyznawcą. Jej wnętrze, głębia i energia siedzą cały czas
we mnie. To jest jak narkotyk, jak chleb, dar od Boga. Gdyby nie Ramones nie
byłbym tym człowiekiem, którym jestem teraz. To oni nauczyli mnie miłości do
melodii, miłości do najpięknijszego riffu na świecie A-D-E z "Blitzkrieg
Bop", riffu z którym pójdę do grobu i przywitam św. Piotra :). Bez przerwy
w uszach dzwoni mi głos Joey'a, gitara Johny'ego i boskie "one, two, three,
four" Dee Dee.
Ramones tworzyli i nadal tworzą muzykę, która jest rdzeniem prostego rock and
rollowego grania. Piosenki obejmują najczęściej dosłownie dwa-trzy akordy, ale
połączone i zagrane tak, że pogo to najwłaściwsza rzecz, jaka mi przychodzi
w tej chwili do głowy :). Ramones grają od 20 lat tak samo i nikt nie ma im
tego za złe. Wręcz przeciwnie!! "Bracia" byliby nudni, gdyby zmieniali
coś w swojej muzyce. Są zaliczani do nurtu punkowego, ale posłuchajcie! W ich
repertuarze znajdują się takie rodzynki jak "I wanna be your boyfriend".
Przecież to najzwyklejsi Beach Boys na plaży w Kalifiornii!!! :). "Let's
dance", "Do you wanna dance" - czy to są tytuły punkowe? Świat
Ramones'ów jest nieskończonym bogactwem melodyki, z której czerpie wielu muzyków.
Jest to świat muzyki zagranej z takim wykopem, że wyrywa z butów :). "Bracia"
Ramone są już po czterdziestce, ale na "Adios Amigos" znajduje się
kawałek "I don't want to grow up". Nie wątpię, że świadomie wybrali
ten utwór Toma Waitsa. Oni naprawdę nie chcą i nigdy nie dorosną!
Jeżeli troszeczkę zainteresowałem Was swoimi subiektywnymi wrażeniami, to błagam:
sięgnijcie po chociaż jedno ich wydawnictwo. Nie można słuchać Green Day, Offspring
czy Bad Religion, nie znając The Ramones. Oni są korzeniem wielkiej sekwoi,
która stanowi schronienie dla wielu istnień i daje początek ogromnym gałęziom.
Ktoś powiedział: "Jeżeli w muzyce mamy tylko dwa akordy, to czy warto dodawać
trzeci?"