Znów zamykają demonstrantów

Ostatnie miesiące przyniosły liczne procesy przeciwko uczestnikom demonstracji i pikiet, głównie ze środowisk lewicowych i anarchistycznych, kończących się wyrokami skazującymi. Najczęściej jest to wysoka grzywna zamieniana na wielodniowy areszt.

Kiedy skazywano protestujących przeciwko zdjęciu "Dziadów" w 1968 roku, władza ustami prokuratorów mówiła, że to "chuligańskie wybryki", a demonstrantów skazywano za "naruszanie porządku publicznego". W czerwcu 1976 roku robotników Radomia i Ursusa, którzy protestowali przeciwko podwyżce cen, wyzywano od "warchołów" i "chuliganów". Partyjni aparatczycy nie umieli uporać się z przyczynami oporu społecznego, próbowali więc zagłuszyć go przemocą i epitetami wobec protestujących. Demonstracje to nie były demonstracje, tylko "wybryki", "naruszanie ładu prawnego", "wandalizm", "zakłócanie porządku publicznego". Minęły lata, przywrócono suwerenność, mamy podobno wolność i słyszymy to samo. Dziś jednak obchodzi to niewielu. Zaangażowanie w budowę nowego porządku oślepiło także większość z tych, którzy stali niegdyś w pierwszym szeregu obrońców uciskanych. Nie ma oczywiście porównania skali dzisiejszych represji z tymi z PRL-u, ale dawne "chuligańskie" interpretacje znów są modne. Ostatnie miesiące przyniosły liczne procesy przeciwko uczestnikom demonstracji i pikiet, głównie ze środowisk lewicowych i anarchistycznych, kończących się wyrokami skazującymi. Najczęściej jest to wysoka grzywna zamieniana na wielodniowy areszt. Powiedzmy o kilku przykładach z ostatnich miesięcy.

27 września sąd skazał warszawskiego działacza społecznego Andrzeja Smosarskiego na grzywnę w wysokości kilku tysięcy złotych, z zamianą na karę aresztu, za rzekomą napaść na funkcjonariusza w trakcie demonstracji pielęgniarek i położnych w grudniu 2000 roku. Jak wynika z relacji uczestników, Smosarski próbował wyprowadzić z kordonu jedną z pielęgniarek, która zasłabła. Policjanci nie zgodzili się przepuścić jej do stojących obok karetek. Kiedy Smosarski usiłował mimo to przeprowadzić kobietę do karetki, przepychając się przez kordon, został aresztowany. Według oskarżonego, policjanci przy uchylonych drzwiach radiowozu uzgadniali przyszłe zeznania, "wybierając", który zostanie "ofiarą" jego "napaści". Dziś Smosarskiemu grozi 100 dni aresztu. 10 września działacze Wrocławskiej Koalicji Antywojennej zorganizowali kilkunastoosobową pikietę podczas obchodów 60-lecia Śląskiego Okręgu Wojskowego. Obok zbudowanej na wrocławskim rynku makiety obozu polskich wojsk okupacyjnych pojawili się protestujący z hasłem: "Przeprosiliśmy za Jedwabne, przeprosimy za Irak". Kilkunastoosobowa grupa została zaatakowana przez tajniaków, którzy według relacji prasy lokalnej i samych demonstrantów nawet nie wylegitymowali się przed atakiem. Większość protestujących sądziła, że zaatakowali ich pseudokibice lub skinheadzi. "Dobrze zbudowani, krótko ostrzyżeni. Byli w cywilu, nie wylegitymowali się, tylko rzucili na nas" - mówił dziennikarzowi "Gazety Wrocławskiej" uczestnik pikiety. Zatrzymani przez tajniaków zostali oskarżeni o zakłócanie porządku publicznego. Jeden z demonstrantów, który udał się sam na posterunek w poszukiwaniu zatrzymanych kolegów i zapowiedział tam, że złoży skargę na bezprawne postępowanie funkcjonariuszy, został przez nich na miejscu "rozpoznany" jako osoba, która "czynnie napadła na funkcjonariusza policji". Sprawa jest w toku.

Styczeń 2005, władze Krakowa odrzucają jako "spóźnione" zgłoszenie demonstracji przeciw wizycie Putina. Protest mimo to odbywa się. Jak podaje portal informacyjny Indymedia, policja wyciąga z tłumu stojącego spokojnie demonstranta, wlecze po śniegu i kałużach stające w jego obronie osoby. W sumie zatrzymanych zostaje około 30 osób. Ostatecznie zarzuty "napaści na funkcjonariusza" zostają postawione kilku z nich. 31 października aresztowano w Krakowie Marka Kurzyńca - członka Federacji Anarchistycznej i uczestnika wielu inicjatyw wolnościowych i społecznych. Aresztowania dokonało pięciu tajniaków. Termin aresztowania nie był przypadkowy - zarówno tego dnia, jak i następnego (Wszystkich Świętych) nie pracowały sądy czy prokuratura. Adwokat i rodzina zatrzymanego nie byli w stanie ustalić ani przyczyn aresztowania, ani czasu, na jaki Marek został zatrzymany. W końcu okazało się, że Kurzyniec ma przebywać w areszcie 15 dni, a powodem jest niezapłacona grzywna za udział w demonstracji przeciwko wizycie Władimira Putina. W wielu wypadkach drobne protesty uliczne są reakcją na bieżące wydarzenia i w związku z tym ustawowy nakaz poinformowania o zgromadzeniu przez organizatorów z trzydniowym wyprzedzeniem staje się pretekstem do ograniczania wolności obywatelskich przez widzimisię policji. Tak było na przykład z warszawską demonstracją w dniu wybuchu wojny w Iraku. O ile niemal na całym świecie pokojowe protesty odbyły się bez jakichkolwiek problemów, to warszawska policja rozgoniła setki osób manifestujących przeciw atakowi na Irak pod ambasadą amerykańską. Wyłapanych uczestników spontanicznego, pokojowego protestu, zatrzymano wtedy pod zarzutem udziału w nielegalnym zgromadzeniu.

Nie było natomiast ze strony policji żadnych problemów, gdy doszło do również nielegalnej pierwszej demonstracji "Solidarności" z Ukrainą pod ambasadą. Wówczas także nie było czasu na załatwienie pozwolenia, manifestacja została zwołana SMS-ami, ale pozwolono na nią, policjanci tylko grzecznie w pewnym momencie poprosili o rozejście się. Protestować przeciw wojnie w Iraku natomiast się nie powinno, więc kończy się to nie grzecznymi pouczeniami, ale grzywnami, jak w przypadku wielokrotnie karanego w ten sposób Filipa Ilkowskiego z Inicjatywy "Stop wojnie" - ostatnio za protest antywojenny pod Pałacem Prezydenckim w związku z porwaniem Polki w Iraku jesienią ubiegłego roku. Prześladowania uczestników protestów to nie jedyny element tej układanki. Przypomnijmy, że ciągle zagrożona jest artystka Dorota Nieznalska. Sąd już raz skazał ją za "obrazę uczuć religijnych", w drugiej instancji wyrok uchylono i sprawę przekazano do ponownego rozpatrzenia. Wszyscy liberalnie myślący niby przyznawali, że nie wolno skazywać za poglądy, ale los Nieznalskiej, która nie może dziś wystawiać ani nie ma z czego żyć, nikogo już nie obchodzi. A gdy nawet wolność słowa stoi pod znakiem zapytania, nietrudno sobie wyobrazić, co dzieje się z prawem do protestu.

Przypomnijmy także przypadki bezprawnego ograniczania przez władze miejskie wolności zgromadzeń: Parady Równości i Tolerancji w Warszawie i Poznaniu, zakazy organizowania protestów przez Komitet Wolny Kaukaz. Przypomnijmy inwigilację i zastraszanie działaczy społecznych podczas warszawskiego Antyszczytu. Część mediów razem z policją tworzyły atmosferę zagrożenia, w której wszyscy "porządni ludzie" wyjeżdżają, uciekając z miasta przed "zamieszkami", aby przy pomocy sterowanej histerii wyizolować protestujących. Jak się okazało nieskutecznie - kilkutysięczna demonstracja przeszła spokojnie przez miasto, a protestujący przeciwko globalnym nierównościom i dyktatowi rynków alterglobaliści zyskali sympatię warszawskiej ulicy. Podczas tej demonstracji widzieliśmy wielu dziennikarzy najważniejszych polskich mediów, podczas Parady Równości widzieliśmy także wielu polityków chętnie udzielających wywiadów. Gdzie są dziś (poza naprawdę nielicznymi wyjątkami), gdy po długotrwałych procesach demonstranci trafiają do aresztu albo zmuszeni są płacić grzywny? Lekceważenie przez funkcjonariuszy wolności manifestacji nie bierze się znikąd. Przykład tego, jak poważnie traktuje się w Polsce wolności konstytucyjne, płynie z góry - np. od dzisiejszego prezydenta elekta, który zasiadając w warszawskim ratuszu ostentacyjnie pogwałcił prawo do wolności zgromadzeń. Dyktat "nielegalności zgromadzenia" staje się pretekstem do brutalnych interwencji policji. Lekceważenie prawa do manifestacji nie pozostaje bez wpływu na stosunek policjantów do demonstrujących. Protestujący, którzy nie dość, że nie mają jak się bronić, znajdują się z góry na straconych pozycjach, bo przed sądem słowo funkcjonariusza prewencji będzie i tak ważyć więcej niż "chuligana", który odważył się zaprotestować przeciwko władzy.

Nie jest niestety w Polsce banałem stwierdzenie, że prawdziwym wskaźnikiem demokratyzacji ustroju jest liczba manifestacji i sposób traktowania demonstrujących. Manifestacje są wyrazem najdalej idącego zainteresowania sprawami publicznymi i nie ma tu, a raczej nie powinno mieć znaczenia, jakie hasła wypisane są na sztandarach, dopóki nie stoją one w sprzeczności z konstytucją. Gdy jednego z dziennikarzy prasy lokalnej skazano jakiś czas temu "za naruszenie dóbr osobistych", mogliśmy obserwować cały spektakl fotografujących się w klatce redaktorów naczelnych głównych mediów. Sądziliśmy, że dziennikarze bronią konstytucyjnej wolności słowa, gdy jednak obserwujemy dziś, jak ich milczenie skrywa los innych szykanowanych, dochodzimy do wniosku, że był to tylko branżowy protest wpływowej grupy zawodowej w obronie swoich interesów. W szykanowaniu organizatorów demonstracji, w robieniu biurokratycznych trudności, które przed jednymi się piętrzą, inni z kolei mogą liczyć na przychylność władzy, w "zabezpieczaniu" manifestacji tysiącami policjantów (przy pochodzie alterglobalistów było ich podobno 13 tys., czyli kilkakrotnie więcej niż demonstrujących), w traktowaniu manifestujących jak zwykłych chuliganów jest oczywiście metoda. Poturbowany, zastraszany czy wreszcie bezpodstawnie obsmarowany przez prasę uczestnik demonstracji zastanowi się dwa razy, zanim ponownie zdecyduje się wziąć udział w jakimś proteście. A później usłyszymy, że podejmowane przez demonstrujących sprawy są nieistotne, skoro przyszło tak mało ludzi, a w zasadzie wyłącznie "chuligani" i "fanatycy". Albo powoli wszyscy przyzwyczają się, że jeśli robić demonstrację - to tylko z kamieniami i sztachetami, bo inaczej nikt tego nie zauważy, a i władza zaraz zmieni zdanie przekonana argumentami siły, a nie siłą argumentów.

To, jak władza zachowuje się wobec protestujących, to jedno. Drugie, to brak czujności ze strony czwartej władzy. Kiedyś podziemna prasa nagłaśniała każdy akt represji politycznych. Dziś, podobno służąca społeczeństwu prasa lekceważy wszystko, co nie jest związane z establishmentem. Żeby ją zainteresować, trzeba podpalić lub zdemolować. Legalne i spokojne demonstracje są nudne. A krzywda ludzi społecznie i politycznie zaangażowanych, bitych, represjonowanych nie jest żadnym tematem. „Ta młodzież, która demonstrowała przeciwko decyzji zdjęcia ťDziadów Ť, jest młodzieżą dobrą, tą, która dowodzi, że obchodzi ją coś więcej poza własną karierą. Że ktoś tak, czy inaczej podczas demonstracji się zachowywał - byłoby źle, gdyby ludzie mający lat 20 zachowywali się zanadto rozsądnie. Wtedy jest zupełnie źle. Wtedy zbyt wielki triumf święci nasza mała stabilizacja, mówiąc po staremu - mieszczańskie karierowiczostwo”. Odważne słowa Pawła Jasienicy z 1968 roku to niestety coś znacznie więcej niż komentarz do przeszłości.

Sławomir Sierakowski - socjolog, publicysta, redaktor naczelny "Krytyki Politycznej"
Adrian Zandberg - historyk, członek Młodych Socjalistów