Własność a praca

"Jeszcze nigdy tak niewielu nie ukradło tak wiele tak licznym"

O kształcie współczesnego społeczeństwa decyduje podział na ludzi, którzy mają tyle własności, ze nie muszą pracować; a mogą rozkazywać i na ludzi, którzy mają jej tak mało, że muszą się godzić na pracę pod dyktando tych pierwszych. Wynika z tego, że umowa o pracę nie jest tak dobrowolna jak się z pozoru wydaje, bowiem jedna ze stron działa pod przymusem ekonomicznym. Przestał on mieć znaczenie tylko w krajach dobrobytu, takich jak Holandia czy Szwajcaria. Toteż należy rozróżnić własność, która umożliwia rządzenie innymi ludźmi od własności, która polega wyłącznie na rządzeniu przedmiotami. Dzisiejszy świat jest tak urządzony, że większość z nas musi sprzedawać swoją siłę roboczą w zamian za środki utrzymania i popadać w zależność ekonomiczną od tzw. pracodawców. Zależność, która ma to do siebie, że nie szczędzi poniżeń swym ofiarom. Swoją najlepszą energię zużywamy więc na produkowanie zysków dla szefów. Oni nas dozorują, sztorcują i popędzają, a my musimy jeszcze płacić za korzystanie z dóbr, które powstały z naszej pracy. Bardzo często jest tak; że kiedy stajemy się niepokorni, potrafią nas spacyfikować, grożąc zepchnięciem w otchłań nędzy. Marnym pocieszeniem jest przysługujący nam czas wolny, ponieważ o jego wymiarze decydują zwierzchnicy, a nie my sami. Mamy do niego prawo głównie dlatego, żeby móc doprowadzić się do stanu używalności przed kolejnym dniem harówki. Kapitalizm nie ogranicza się jednak do stawiania prawa, własności ponad prawem do życia i wolności. Ludzie zaczęli się utożsamiać z jego wartościami, nawet wbrew własnym interesom.

Za jego sprawą celem życia stało się jak najlepsze sprzedanie samego siebie. Nasi pobratymcy dają się upokarzać lub sami pomiatają innymi, byle tylko przetrwać lub osiągnąć wyższą pozycję społeczną. Nigdy nie brakuje im usprawiedliwień, czasami odwołujących się do altruizmu, np. "robię to dla swoich dzieci". Trzeba zapomnieć o pomocy i solidarności z ich strony. Wspomniane wartości nie mają większych szans podczas licytacji tego, co bardziej intratne. Kalkulacje pieniężne przeorały wszelkie nasze związki, uczucia, i myśli tak skutecznie, że poza robieniem interesów Już nic się nie liczy. W dodatku prawie nikt nie chce widzieć paradoksów, które rodzi ten system. Po pierwsze, niemożliwa jest taka wycena produktu, by oddać wytwórcy równowartość jego wysiłków. Wydatki energii nie pokrywają się z wartością rynkową owoców pracy. Cena rynkowa może spadać, chociaż czas, intensywność a nawet jakość pracy rosną. Wystarczy, że porównamy nakład pracy pielęgniarki, informatyka i gracza giełdowego. Zresztą, nie trzeba zestawiać ze sobą różnych zawodów. Pracownicy, którzy wypełniają te same obowiązki w identyczny sposób, są nierzadko różnie opłacani. Bogactwo nie jest wcale nagrodą za pracowitość. Gdyby tak było, to biznesmen musiałby pracować tysiąc razy dłużej i lepiej niż jego podwładni. Nie starczyłoby mu życia na osiągnięcie majątku, który dzisiaj zyskuje w kilka dni. Owszem, można powiedzieć, że bogactwo biznesmenów jest rezultatem ^pracowitości, lecz nie ich samych, tylko ludzi im podporządkowanych. Zabawne, że słownictwo, którym posługujemy się na co dzień, nie ma wiele wspólnego z rzeczywistym charakterem;! stosunków między szefem podwładnym . Otóż pracodawcą nazywa się człowieka, który cudzą pracę nabywa.

Ten, kto własną pracę sprzedaje, nazywany jest pracobiorcą. Czyli odwrotnie niż to wynika ze znaczenia słów.* To tak, jakby dawcę krwi nazywać biorcą, a pacjenta, który ją dostaje określić jako krwiodawcę. Nietrudno zgadnąć, że używanie takiej terminologii, służy wpajaniu uczucia wdzięczności wobec jaśnie panów kapitalistów i utwierdzaniu reszty w poczuciu bezradności. Nie jest to dla mnie nic nowego, podobny sposób myślenia starali się zaszczepić obywatelom PRL-u panowie komuniści. Czasem odnosili sukcesy. Pan Staszek, majster z zakładu, gdzie pracuję, jest żywym przykładem triumfu tej propagandy. Każdy dzień pracy rozpoczyna od złorzeczeń pod adresem krakowskich hutników, którzy ku jego oburzeniu, buntowali się przeciw komunie.? Komuna wyciągnęła ich ze wsi, dała im mieszkania, szkołę i robotę, a oni w podzięce podnieśli na nią rękę. Gdyby nie komuna, to do tej pory pasaliby krowy u pana dziedzica - powtarza bez ustanku pan Staszek i nie jest odosobniony w swym poglądzie na świat. Kiedyś o podobnych ludziach mawiano, że tkwi w nich pańszczyźniana dusza, gdyż nie ma znaczenia czy bijemy pokłony przed ziemianinem, burżujem lub towarzyszem partyjnym. Na szczęście dla takich jak ja, nie brakuje również pracowników, którzy nie dali Się ogłupić i nie czują się dłużnikami swoich pryncypałów. Wiedzą, że nie są od nich w niczym gorsi i bez żalu poślą rzekomego dobrodzieja do wszystkich diabłów. To na tych ludziach może się oprzeć anarchistyczna koncepcja pracy i własności. Siłę naszych argumentów zawsze potrafi wzmocnić jakiś nadęty idiota, ot choćby taki Jerzy Kulis, właściciel knajpy Jama Michalika w Krakowie, kiedy każe wykonać jakieś niewykonalne zadanie.:; Punktem wyjścia jest to, że nie zamierzamy rezygnować z własnej wolności po przekroczeniu progu zakładu pracy.

Dlatego chcemy walczyć o usunięcie pracodawców drogą strajków, sabotaży, okupacji i wszystkiego co okaże się Skuteczne. Jedyną władzą na terenie zakładu pracy powinni być sami pracownicy. Naszym celem jest praca bez podlegania jakimkolwiek zwierzchnikom. Wszystkie decyzje dotyczące sposobu zarządzania przedsiębiorstwem będą zapadać wyłącznie w gronie osób tam pracujących. Przedsiębiorstwa, które dzisiaj są prywatne lub państwowe przejdą na własność społeczności lokalnych (jako mienie komunalne i gminne), o ile chcemy, by każdy chętny do pracy znalazł zajęcie. Brak racjonalnych argumentów za trwaniem przy obecnym podziale na osoby, które pracują ponad siły i tych, którzy są bezrobotni. Zamiast dzielić ludzi podzielmy lepiej pracę. O zasadach dystrybucji towarów i usług postanowią wszyscy zainteresowani, to jest wytwórcy i konsumenci z całej społeczności, której to dotyczy. Zakończy się w ten sposób walka o środki do życia, których jest dość dla każdego. Jedynym dopuszczalnym ograniczeniem będzie dostępna technologia i wzgląd na stan środowiska naturalnego. Dopiero wtedy będziemy mogli stwierdzić, że panujemy nad wszystkim, co wpływa na nasze życie, z wyjątkiem procesu starzenia, praw fizyki i pogody .

Rafał Górski

* pierwszy zwrócił na to uwagę Jacek Nowicki, członek SARP