Skłot, anarchistyczna wyspa w środku Poznania

Mieści się między salonem Peugeota a Krukiem, poznańskim złotnikiem. Autonomia, kolorowe irokezy, pacyfy, czarne gwiazdy. Nazwali ją Rozbrat, bo chodzi o "rozbrat z otaczającym komercyjnym kapitalistyczno-ch... światem". Tak mówią.


Marcin (1,5 roku na Rozbracie)
i jego dziewczyna Marta


Łyk wina. Metys układa zdania z literek wyciętych z gazety. "obwisłe piersi grażyny szapołowskiej wszyscy starsi panowie byli w SB". Łyczek znowu, wino Metysa jest lekko słodkie, bardzo młode. Gąsior stoi w rogu, pokoik zagracony. Za drzwiami szuranie rodziny, za oknem blokowisko. "pierwszy do rozjebki jest męski szowinizm aczkolwiek zaraz potem zniszczymy feminizm bój to będzie ostatni". Metys wydaje z kolegami nieregularnie "Szelesta". To bardziej art-zin niż pismo literackie. ("wszelkie prawa zastrzeżone są poronione, kopiowanie mile widziane"). 120 egzemplarzy. Wiersze, kolaże, opowiadanka i komiksy. Metys jest poetą, codziennie zmienia pampersy niepełnosprawnym, pracuje w warsztatach terapii zajęciowej dla osób z zespołem Downa. Po południu jest anarchistą. Nie. Zawsze jest anarchistą i poetą.

- Kiedy błaznuje na happeningach Frakcji Rewolucyjnej Zużytych Dętek Rowerowych "Okorczege" (tak się kiedyś ułożyło z wyciętych literek i zostało).
- Kiedy ze skłotu wywozi złom i makulaturę, smołuje dach. Sobota jest na Rozbracie dniem czynu społecznego na rzecz kolektywu.
- Kiedy protestuje przeciw zamykaniu baru mlecznego przy placu Wolności.
- Kiedy dużymi ciemnymi oczyma patrzy wysokiemu sądowi w oczy (wysoki sąd był kobietą) i zeznaje: "Będąc osobą mówiącą przez tubę nie słyszałem, by ktoś wzywał do rozejścia się". 11 listopada 2001 roku Metys czytał z kartki przed konsulatem amerykańskim w Poznaniu, że w Afganistanie armia amerykańska łamie prawa człowieka, giną cywile. Policja zatrzymała 11 osób. Po pięciu rozprawach sąd wszystkich uniewinnił. To nie happening ani jaja z wysokiego sądu, tylko normalna robota anarchistyczna. Walka z systemem.

Są laski i jest Katarzyna

Każdą akcję trzeba przygotować, wiedzieć, co jest legalne, co nie, jak się potem bronić. Zrobić transparent, ulotki, wszystko kosztuje. Napisać teksty dla mediów, informacje w internecie. To czasem parę tygodni roboty. Po co? Żeby budzić ludzi. Z letargu, z konformizmu, bezradności W sekcji "oświadczeniowej" poznańskiej Federacji Anarchistycznej (oprawa techniczno-medialna) działa Katarzyna. Mgr ochrony środowiska i biologii. Dwa lata temu skończyła studia. Rok była na bezrobociu, teraz zarobkuje w jednej z poznańskich drukarni. - Są laski i jest Katarzyna - mówią na Rozbracie. Laska zwykła wsadzi sobie kolczyk w nos i w ucho, przyjdzie na imprezę, żeby ją jakiś przystojny punk przeleciał. A Katarzynę przyciągnęła idea.


Pierwsze kroki na skłocie. Mikołaj z
tatą Didżejem i Deltą


- Ludziom się wydaje, że anarchizm to chaos, bezprawie i utopia. A przecież demokracja też kiedyś wydawała się utopią. Katarzyna - ładna, zgrabna, radykalna, potrafi się kłócić o pryncypia - policji znana. Chodzi z Damianem, bibliotekarzem Poznańskiej Biblioteki Anarchistycznej. Rodzice są elektrykami, mama ma wyższe, a tata średnie wykształcenie. - Normalna rodzina, no, może nienormalna, bo się rozwiedli. Na Solidparty w Berlinie, latem 1997 roku, kiedy niemieccy anarchiści zrobili imprezę na rzecz poznańskiego skłotu, można było kupić metalowe gwiazdki organizacyjne. Każdy szukał swojej. Ekolodzy - zielonej, anarchoekolodzy - zielono-czarnej, anarchiści - czarnej. Anarchosyndykaliści kupowali czerwono-czarne, anarchofeministki - fioletowo-czarne itd. Katarzyna przypięła sobie zieloną. Potem w czasie protestów na Górze św. Anny przeciwko budowie autostrady nosiła już zielono-czarną. Siedziała trzy tygodnie na drzewie, protestersi z Wielkiej Brytanii nauczyli ich, jak wysoko, w gałęziach, budować obozy, platformy z drewna i folii.

- Widziałam, jak ludzie rzucali się na koparki i nic, ryły dalej. Widziałam, jak w parku krajobrazowym wycinają trzystuletnie buki. Radykalizowałam się. Na szczycie World Trade Organization w Pradze w 2000 roku miała już gwiazdę czarną. Szła w czarnym bloku. - Jest blok żółty, różowy... ale jak idzie czarny, to wiadomo, że idą ludzie gotowi naparzać się z policją. Że w razie natarcia nie położą się, nie będzie biernego oporu. Będą się fajtować. Czarny blok to nie organizacja, lecz taktyka demonstracji ulicznych. Psychologiczna zagrywka, czarne ubrania, bez znaków rozpoznawczych, kominiarki (najlepiej maski kierowców rajdowych, twarz się w nich nie poci), w kieszeniach bojówek zapas kamieni. Czapka z daszkiem zasłania przed kamerami z góry, ale najlepszy jest kask motocyklowy, zasłania potylicę. I pamiętaj, przed demonstracją zrób siusiu. Kiedyś dziewczyny zapomniały. Potem chciały na chwilę wyskoczyć z potrzebą, ale szpaler gliniarzy nie puścił, "nie wolno wychodzić z manifestacji". Katarzyna nie fajtuje. Robi zdjęcia. Jej fotografie z Pragi objechały Polskę. Pytałem Katarzynę, czy nie czuje się głupio w tych czarnych adidasach.

- Anarchista w 2003 roku ma ogólnie przerąbane. Co but albo spodnie, to jakiś międzynarodowy koncern, globalny kapitał. Nie kupować tuńczyka, bo giną delfiny, bojkotować Danona, bo zwalnia ludzi, nie kupować Nike, bo wyzyskują Trzeci Świat. Ale ostatnio szukaliśmy z Damianem płatków na śniadanie, nie ma wyboru, wszystkie Nestle. Więc w końcu na manifestację przeciw globalizmowi idziesz w adidasach. Takie, k..., czasy. Przecież nie wyrzucę komputera. Trzeba myśleć globalnie, działać lokalnie. A właściwie to nie jesteśmy antyglobalistami, tylko alterglobalistami.

Siedemnastu skłotersów plus Mikołaj

Kotka Anarchia jest czarna, pies Delta biały, pan ma czerwone włosy. Żyją w zgodzie. Wojtek jest zmęczony, drapie Anarchię po grzbiecie. Dzisiaj 100 km w nogach. Jeździ na rowerze w firmie kurierskiej. Lubi jeździć, najgorsze to latanie po piętrach i te biura, z których bucha gorączka i zapach kawy. Ale jeszcze gorzej, jak nie ma przesyłek. Czasem paczka jest tak ciężka, że plecak pęka. Ale wiózł już jednego loda i słoik ogórków. Dzień w dzień po osiem godzin, 500 km na tydzień, 1200 zł na miesiąc. Mieszka na skłocie, ksywa Didżej. Z zawodu zegarmistrz. W zawodzie pracował krótko, bo zegarki elektroniczne kładły właśnie zegarmistrzów na łopatki. Cały dzień siedzenia i wymiana jednej baterii w elektroniku za 2 zł. Zrobił wieczorowy ogólniak. Ma 31 lat, dziesięć lat temu przestał jeść mięso i został punkiem. Jeszcze niedawno grał na gitarze w garażowej kapeli Hałas.

"Nie masz siły stać na nogach, nie mówiąc o obalaniu systemu. Jesteś bierny jak każdy obywatel. Myślisz, że jesteś inny, bo inaczej się ubierasz. Ile razy mam ci powtarzać, że to nie jest żadna alternatywa. Robisz za przeciętnego Polaka, podnosisz średnią spożycia alkoholu". Didżej pije niewiele, browarek, dwa. Nie może, odpowiada za całą imprezę, za porządek. Od dwóch lat organizuje koncerty na skłocie. Za zwrot kosztów grają kapele z całej Polski, których nie usłyszysz w radiu, w telewizji. Przychodzi 200-300 osób. Większych koncertów nie robi, bo potem cały skłot zasikany, wszędzie kupy. A tu trzeba żyć.


Dróżka do Rozbratu między salonem peugeota
z zLotnikiem Krukiem


W 13 pokojach mieszka 17 skłotersów, studenci, ktoś na zasiłku, plus Mikołaj, syn Didżeja i Gosi. Poznali się na skłocie. Mikołaj ma 18 miesięcy. Mieszkają w jednym pokoiku. Didżej zmajstrował właśnie prysznic i kombinuje, jak z nieczynnego klubu punkowego wykroić drugi pokoik. Jest pracowity. Jak na skłocie ciągnęli wodociąg od sąsiada, drukarza, to kopał rów. Przedtem wozili wodę beczkami z salonu Peugeota. Każdy pokój ma licznik, a za wodę płacą ryczałtem, 7 zł miesięcznie. Z działkowcami z tyłu też dobrze żyją, Didżej odpala trochę prądu ze swojego licznika, a oni dają zdrową marchew i pietruszkę.

Kulawy Muł i Klub Nieudaczników

Na każdych urodzinach Rozbratu (za rok stuknie mu dziesiątka) leci kawałek Siekiery, nieformalny hymn: "Czy tu się głowę ścina, czy zjedli tu Murzyna, czy leży tu Madonna, czy jest tu jazda konna?". Bo sami do końca nie wiedzą, kim są.

Czym jest Rozbrat? - Na pewno niezależnym miejscem spotkań w jednym z najbardziej komercyjnych miast w Polsce - mówią z dumą - i najstarszym działającym skłotem w kraju. "Praca czyni własność" - powtarzają jedną z zasad skłotingu. Zajmujesz pustostan, remontujesz i mieszkasz, jest twój. Rozbrat to dziesiątki organizacji, projektów, akcji. Mecz Rozbrat kontra robotnicy z Cegielskiego. "Jedzenie zamiast bomb", Wigilia dla bezdomnych na poznańskim dworcu. Federacja Anarchistyczna (FA) spotyka się w każdy wtorek. Czuwa Pogotowie Antywojskowe "Szwejk" (służba zastępcza i jak uniknąć woja). Biblioteka, GAS (Grupa Anarchistycznej Solidarności), knajpa Kulawy Muł, Klub Nieudaczników. Treningi samoobrony, Inicjatywa Pracownicza FA (obrona praw pracowniczych, akcje solidarnościowe), Porozumienie społeczne "Poznań miasto dla ludzi" (odzyskanie wpływu na życie miasta, żeby wielki urzędnik Poznania nie wchodził w dupę wielkiemu biznesmenowi za pieniądze poznaniaków).

LETS - Lokalną Ekonomię Tworzymy Sami (skłoterski system wymiany towarów i usług). Wolnościowy Klub Dyskusyjny. Warsztaty szabloniarskie i szczudlarskie, wolna scena, galeria, przegląd filmów alternatywnych, Pogotowie Pracownicze (zwolnienia, niewypłacone pensje, telefony z całej Wielkopolski). Wpada Roszak z Wolnego Kaukazu, były skłoters, który w Leszka Balcerowicza rzucił tortem z Zielonej Budki. Sypiała tu licealistka Masłowska, od "Wojny polsko-ruskiej", kiedy przyjeżdżała do Poznania. - Rozbrat to piękna rzecz - mówią anarchiści. - To nie jest zajęcie budynku na miesiąc, jak to robi Warszawa, i spierdalanie, jak tylko policjant krzywo spojrzy.

Ząb w bitwie z naziolami

Skini wtargnęli na Rozbrat o szóstej rano, 10 lutego 1996 roku. Skłot spał. Siedmiu pijanych łysych z kijami i butelkami zaczęło wybijać szyby. "Wyłazić, brudasy". Nożem ciężko poranili dziewczynę. To były najgorsze chwile na Rozbracie. Ludzie pakowali plecaki, "trzeba się stąd katapultować, robi się kaszana". Skłot wpadał w dołek. - Była duża rotacja, nowi ludzie, trudno było nad tym zapanować. Zaczęliśmy się bać, że zrobi się melina. Dlatego anarchiści z całej Polski zorganizowali swój zjazd na Rozbracie.


Katarzyna (z lewej) na wtorkowym, cotygodniowym
spotkaniu Federacji Anarchistycznej

Reaktywowali sekcję poznańską FA. Zaczęliśmy działać na zewnątrz, dla miasta. Rozbrat stawał się ośrodkiem kultury alternatywnej. Powstała Poznańska Biblioteka Anarchistyczna. Damian Kaczmarek, bibliotekarz anarchistyczny, trafił na Rozbrat, kiedy poznańska wojna antyfaszystowska już dogasała. W mieście zostały niedobitki nazioli. - Co piątek zbierało się ze 150 osób i czyściliśmy ulice ze skinów. Były potężne demolki. W Poznaniu problem został rozwiązany siłowo. W bitwie z naziolami Damian stracił ząb. Bibliotekarz ma 23 lata, z zawodu elektromonter, pracuje jako gospodarz domu w spółdzielni mieszkaniowej. Robi wieczorowy ogólniak. Wcześnie stracił ojca. Od małego wycinał z gazet ciekawe artykuły, układał działami, niezrozumiałych słów szukał w encyklopedii. Na przykład, że ktoś "anarchizuje politykę". Odkrył, że są słowa, które zmieniają człowieka. Odsunął się od kolegów z podstawówki. Przestał chodzić do kościoła.

Na pierwszą demonstrację poszedł, jak miał 15 lat. Do biblioteki przyniósł kilka tysięcy wycinków. Zaczynali od pożółkłego Kropotkina i podziemnych bibuł z lat 80. Zimą grzali się gazem. - Ładowanie butli było w sobotę, a w piątek na moim dyżurze była już końcówka, siedziałem z soplami pod nosem. Teraz co roku ciułają na tonę węgla. Biblioteka dyżuruje od wtorku do piątku, od 17 do 21. 10 tys. książek, czasopism, gazet, ulotek. Wlepek jest pod 2 tys. Współpracują z Ośrodkiem "Karta", z biblioteką anarchistyczną w Berlinie. Dorobili się już kilku prac magisterskich i jednej doktorskiej.

Anarchisto, ubezpiecz się

Anarchiści mają konto bankowe, legalne stowarzyszenie Ulica, które reprezentuje skłot na zewnątrz, legalny prąd, telefon i własną ubezpieczalnię ACK-Życie. Sancho (Marek Piekarski) prowadzi w Poznaniu główne biuro Anarchistycznego Czarnego Krzyża (ACK) na Polskę. Zamiast czarnej gwiazdki nosi mały czarny krzyż, z którego wyrasta czarna pięść. Złapią cię na nielegalnej manifestacji, aresztują na pikiecie, wlepią grzywnę. Będziesz represjonowany za poglądy, za udział w ruchu ekologicznym, pacyfistycznym, anarchistycznym, skłoterskim, antyfaszystowskim, ACK zapłaci za adwokata, za grzywnę, pożyczy na kaucję.

- Nie czekaj, aż sam padniesz ofiarą państwowej przemocy. Ubezpiecz się, składka 10 zł co trzy miesiące, to, stary, tylko trzy browarki. Sancho ma pięć szwów z tyłu głowy. Kamień w Pradze, trzy lata temu na szczycie WTO. I bliznę po innej zadymie anarchistycznej. Właściwie pojechał do Nysy na prawybory, okazja, żeby dokopać durniom politykom. Skompromitować. To już nie jest bezpieczna debata telewizyjna, polityk politykowi oka nie wykole. Tu są ludzie, emocje, krótka celna piłka i facet nie wie, co powiedzieć, przecież nie opluje wyborcy, ludzie się śmieją, kamery lubią takie momenty. Z Nysy było blisko do Pragi. CNN pokazało, jak przewraca pierwszą bramkę, z tyłu transparent. "Kapitalizm zabija, zabij kapitalizm".

Sancho ma 27 lat, technik górnik mechanik z Tarnobrzega. Już w podstawówce wycinał żyletką szablony w kartonie. Pierwszy z Kaszpirowskim. "Kaszpirowski pomóż socjalizmowi". Malował graffiti na pawilonie handlowym w Tarnobrzegu. Wydawał niezależne gazetki. Jeździł stopem po Polsce, w walizce cztery szablony, wałek, farba. Przez graffiti poznał anarchistów. Do Poznania przyjechał na studia, zrobił absolutorium z ochrony środowiska. Jest jednym z liderów poznańskiej FA, odpowiada za kontakty z mediami. Sancho mieszkał na skłocie, teraz rodzice wynajmują mu kawalerkę w bloku. - Anarchizm na koszt tatusia - zaczepiam złośliwie. - Rodzice szanują to, co robię. Trochę czuję się nie fair wobec ludzi z Rozbratu. Ale jak ktoś mnie napada, że niby taki twardziel jestem, a biorę od rodziców, to mówię: fakaj się, stary, to jest moja bajka.

Grill od Cegielskiego

Grzejemy się przy grillu. Impreza na skłocie. W koncertowni obok kapela za kapelą. Sancho przewraca patykiem pieczone pyry i chleb z serem. Porcja po złotówce. Za piwo zapłaciłem 3 zł, bo jestem z zewnątrz, kolektyw pije "leszka" po 2,70 zł. Na ręku mam czerwoną pieczątkę z Edwardem Abramowskim (filozof i syndykalista, teoretyk spółdzielczości, sto lat temu "wymyślił" "Solidarność", "zmowę powszechną przeciw rządowi", obiecywał "wyzwolenie ludzi z kapitalizmu", "święty" Rozbratu). Abramowskim stemplują każdego przy wejściu. Dla porządku, żeby ochroniarze anarchiści mogli wyłapać zadymiarzy i tych, co nie kupili wejściówki, a przeleźli przez mur od Peugeota. Duży stalowy grill to prezent od Cegielskiego. Pospawali go robotnicy, wdzięczni anarchistom za pomoc.


Zapatyści na murze od peugeota - graffiti Sancha

Kiedy w "Ceglorzu" były zwolnienia, anarchiści z Inicjatywy Pracowniczej powołali Pogotowie Pracownicze. O piątej rano rozdawali przed fabryką ulotki, tłumaczyli robotnikom, jakie mają prawa. Jak organizować protest. Jak wzajemnie sobie pomagać. Jak walczyć w sądzie. - Na początku baliśmy się, że wchodząc do "Ceglorza" z czarną flagą, przestraszymy robotników, ale ci kolesie są bardziej radykalni od nas. Wiele spraw udało się wygrać. Robotnicy zapisywali się do ACK. A cichym sukcesem anarchistów jest wybór Marcela Szarego, radykalnego tokarza z Solidarności 80, do zarządu spółki. Załoga wybrała go w pierwszej turze. Cios dla zarządu i dużych central związkowych. - Co Marcel ma tam robić? - osiemdziesiątka radziła z anarchistami. Wymyślili, że będzie typowym przedstawicielem załogi. Niech przekazuje zarządowi pytania robotników i pyta robotników o każdą decyzję. Robotnicy zdecydują, czy sprzedawać fabrykę, komu i na jakich warunkach. Niech w Cegielskim zapanuje demokracja bezpośrednia. Przy grillu od "Ceglorza", z Abramowskim na skórze, myślałem sobie, że dawno, bardzo dawno nie spotkałem młodych ludzi tak zaangażowanych w coś, co nie jest karierą, polityką i forsą.

Za Inicjatywę Pracowniczą FA odpowiadają Katarzyna i Jarek Urbański. Jarek jest socjologiem, autorem książki "Globalizacja a konflikty lokalne". Pracuje w Wielkopolskiej Agencji Rozwoju Regionalnego. Ma 39 lat, kiedyś był w "Wolności i Pokoju", już w liceum siedział za ulotki. Tata był palaczem w Cegielskim. Jarek zakładał w Poznaniu Federację Anarchistyczną, potem się wyłączył z ruchu. Działał w samorządach, nosił włosy po pas, wydawał "Magazyn Samorządowy", nieźle zarabiał, miał własną firmę badań rynku. Dlatego na Rozbracie mówią, że jest anarchistą z odzysku, wrócił do ruchu trzy lata temu. Nie zgadza się z teorią końca historii. Mówi, że kapitalizm jako system pęka na całym świecie pod każdym względem, ekonomicznie, politycznie, społecznie.

W Ożarowie Jarek stał z robotnikami pod bramą. - Taki robotnik żył spokojnie - praca, rodzina, telewizor, w niedzielę suma i supermarket. Nagle zamykają mu fabrykę, ochroniarze go nie wpuszczają, państwowa policja bije i broni prywatnego przedsiębiorcy, który rozkrada fabrykę. Dorośli faceci płakali, nie rozumieli, co się dzieje. Etatowe związki zawodowe nie wiedziały, co robić. W końcu ludzie sami się zorganizowali. I tak całe społeczeństwo powinno się zorganizować, rodzina - kamienica - dzielnica - miasto.

- Czas na demokrację uczestniczącą i demokrację bezpośrednią - mówią anarchiści. Byli w ostrowskim Wagonie, w szpitalu Rydygiera we Wrocławiu, w Tonsilu we Wrześni, wszędzie, gdzie wybuchają protesty. W Ożarowie Sancho zorganizował konferencję prasową, obdzwonił media, nagłośnił brutalność policji. - Zrobiliśmy więcej niż cała komisja zakładowa. Kiedy nie ma koniunktury rewolucyjnej - mówią na Rozbracie - trzeba się uczyć, jak pracować, i czekać na lepsze czasy dla anarchistów.

Rzygali z dachów jak koty

- Dusza anarchisty jest jak trojka mknąca w wichrolotnym pędzie po bezgranicznej przestrzeni stepu. - Metys dolewa wina. To z jakiejś książki o Bakuninie. Dlatego swoje wino i anarchistyczną oficynę Metys nazwał Trojka. Wydaje wszystkich świętych anarchizmu, poezję, fantastykę, metafizykę. Do anarchizmu zaprowadziła go poezja. Wracali ze szkoły po dachach. Chodził do zawodówki poligraficznej. Zecer (syn sprzątaczki i tokarza). Nauczyciele już wtedy mówili, że to zawód prehistoryczny. Do poligrafika chodziło wielu oryginałów. Kupowali miód pitny, na początku deptaka handlowego włazili na dach. Szli górą, popijali, w dole ludzie jak mrówki od sklepu do sklepu. Dom szewca był najniższy, już go nie ma, przysiadali na dachu, czytali wiersze. Wojaczek, Bursa, Poświatowska. Alkoholizowali się na maksa. Rzygali z dachów jak koty.

Pierwsze wiersze publikował w podziemnej "Woskówce" ("Wolność i Pokój"). Uczył się, jak pikietować pod urzędami. "Chcemy robić niezależną kulturę". Walczyli o lokal Wojskowej Komendy Uzupełnień na ulicy Sierocej. Komisja wojskowa zbierała się tylko dwa razy w roku, lokal stał pusty. Wygrali, wyremontowali, na Sierocej była czytelnia, galeria, wieczory poetyckie. Metys prowadził bufet, najtańsza kawa i herbata na Starym Rynku. Dzisiaj jest tam bank. Miał dwuletni dołek życiowy - odebrali nam Sierocą, zmarł ojciec, dziewczyna przedawkowała, zmarła mi na rękach. Wszyscy wtedy ostro grzali po żyłach. Ma 31 lat, ksywę po Indianach, bohaterach dzieciństwa. Z braku zajęcia zrobił wieczorową maturę. Od wojska uciekł, teraz pomaga chłopakom, którzy legalnie odrabiają wojsko, opiekując się niepełnosprawnymi. Uczy, jak zmienić pieluchę, jak kibelkować chłopców na wózku inwalidzkim. Mówią mu "kapralu".

W sierpniu po raz trzeci FA organizowała "Abramowszczyznę", dni alternatywy wobec państwa i kapitału. Metys zrobił piknik dla niepełnosprawnych i ich terapeutów. Namawiał do wspólnego działania. - Nie może być tak, że 18 niepełnosprawnych czeka w kolejce na śmierć uczestnika warsztatów, bo wtedy zwolni się miejsce. Miasto powtarza, że nie ma pieniędzy, a wydaje kupę kasy na "igrzyska" z okazji 750-lecia Poznania. Nie chcemy utyskiwania nad biednymi, upośledzonymi itd., ale żeby sprawy socjalne były ważne dla samorządu. Jak niepełnosprawni i ich opiekunowie podniosą głowę - zapala się Metys - to dla władzy będzie szokulec. Z tej strony zawsze mieli ciche, proszące na kolanach środowisko. Niech się ludzie radykalizują.

Hiszpański anarchista i Hipolit Cegielski

We wrześniu na urodzinach Rozbratu był stary hiszpański anarchista Abel Paz. Rocznik 1921, weteran rewolucji hiszpańskiej. Rozejrzał się po skłocie. - Dziewięć lat i taki syf? - Nie mamy pieniędzy - tłumaczyli zaskoczeni. - A na piwo to macie? Nie trzeba pieniędzy, wystarczy praca. Ale w hiszpańskich skłotach jest tak samo - uśmiechnął się. Chciał zobaczyć jakąś polską fabrykę, więc zawieźli go do Cegielskiego, pokazali muzeum Czerwca '56. Przedstawili Szaremu. Przy biurku Hipolita Cegielskiego napisał: "Fabryki są więzieniem dla robotników i miejscem rozrywki dla kapitalistów. Jest mi bardzo przykro z powodu tych robotników, którzy stracili życie, walcząc z komunizmem i kapitalizmem. Które są tym samym.


Metys (Maciej Hojak). Wydaje wszystkich
świetych anarchizmu


Tylko emancypacja robotników bez Boga i właściciela sprawi, że będą prawdziwymi ludźmi". Zapalił papierosa, chociaż w muzeum nie wolno. Pytał, czy płacą podatki, czy przechodzą na czerwonym świetle. Obśmiał manifestacje antyglobalistów. - To międzynarodowa turystyka. Jak ktoś ma pieniądze, niech jedzie protestować do Meksyku, ale protestować trzeba codziennie. Wstaję, schodzę do kafejki na małą czarną i zawsze znajduję powód, żeby protestować. Ten świat tak funkcjonuje, bo jesteśmy nijacy.

Duży Format