Bardzo prosty syndykalizm

Ostatnio w prasie drugiego obiegu słowo "syndykalizm" robi zawrotną karierę. To dobrze. Może po tych wszystkich latach nastał czas wyjścia z dziecięcej choroby libertarianizmu, który długo, zdecydowanie za długo, dominował w środowiskach (no właśnie jakich? Powiedzmy, że) kontr kulturowych. Zastanówmy się dlaczego syndykalizm powraca: Ludzie mojego pokolenia, które weszło w dorosłe życie w roku "wolnych wyborów" 1989 już podrośli, przyjrzeli się temu cudownemu systemowi zwanemu kapitalizmem. Jedni już się w nim ustawili i prosperują, inni się nie ustawili (większość) i pewnie się już nie ustawią, ale zajęli się codziennymi sprawami zostawiając sobie "wentyl bezpieczeństwa" w postaci buddyzmu, ekologii, walki z samochodami lub internetowym wyzwalaniem Czeczeńców i Zapatystów. Jakiż to luksus móc poświęcać się wszystkim tym wzniosłym zagadnieniom! Przez cały dzień można brać po dupie od szefa, ciesząc się jednak, że w ogóle ma się pracę (kochany szef stworzył moje miejsce pracy) ale za to po pracy... Teraz nareszcie można się odegrać na tym wstrętnym systemie. Zrobić coś wolnościowego. A później jeszcze coś. Nieważne, że poruszamy się po wąskim marginesie rzeczywistości. Nieważne, że "ludzi to jebie". To nie ma znaczenia - przecież i tak robimy to dla siebie. Świat po prostu zmieni się sam, jeśli wszyscy będą robić to samo co my. Proste, no nie? Do tego modelu znakomicie pasują liberalne poglądy -jesteśmy biedni ale za to wolni.

Nigdy nas nie będzie stać na godne życie, ale to nie ważne. Ważne jest, że mamy świadomość, tego, że gdybyśmy tylko chcieli, to moglibyśmy założyć firmę, wymyślić jakiś genialny wichajster, sprzedać miliony sztuk i od razu mielibyśmy wszystko. Wtedy oczywiście uratowalibyśmy lasy równikowe (wystarczy je po prostu kupić - prywatny właściciel, czyli my, najlepiej dba o przyrodę) i wyzwolili żaby i delfiny. Ten typ myślenia jest przekleństwem naszych czasów. Jest on konsekwencją typowo polskiej wiary w cuda, tego całego naiwnego romantyzmu, słowiańszczyzny, od której nigdy nie udało nam się uciec. Kapitalizm zwalił się nam na głowy nagle, i ruch anarchistyczny był na to w ogóle nieprzygotowany. Ciągle jeszcze walczyliśmy z komuną, l ta walka trwa nadal. Jej przejawem jest ten bełkot, który się wylewa z większości pisemek wolnościowych. Rzecz charakterystyczna, nasi "towarzysze" z Niemiec, Francji, USA są w większości wolni od tego kompleksu. Szczęśliwcy! Pod anarcho-syndykalistycznym sztandarem walczą o polepszenie warunków bytowych swojej klasy społecznej i rysuje się przed nimi jakąś perspektywa sukcesu. Nam pozostaje pływanie w naszym polskim, libertariańskim bagnie i mesjanistyczne świecenie przykładem "złemu" społeczeństwu. Po pracy oczywiście... Żyjemy w strasznym ciemnogrodzie, którego jeden biegun stanowią opętane babiny z różańcami, drugi zaś - anarcho-sarmaci i szczudlarzo-cykliści. Twierdzę, że syndykalizm powraca, bo my dojrzewamy.

Ostatnie publikacje wyszły spod piór ludzi, którzy są mniej lub bardziej ukształtowani. Ich wiedza o rzeczywistości wykracza już bardziej poza książkową. Niewykluczone, że zdali sobie już sprawę, że uliczny, subkulturowy teatr nie przyniesie zmian. Że chcąc czegoś dokonać, trzeba się otworzyć na ludzi z zewnątrz, i że najważniejsze jest myślenie prospołeczne. Zakładam, że czytelnik interesuje się syndykalizmem, i chciałby wyjść poza czytywanie takich, jak ten, czyli mniej lub bardziej teoretycznych artykułów. Być może chce nawet działać w jakichś związkach pracowniczych, tak aby nawiązać do wielkich tradycji wielkich syndykatów jak CNT, CGT, IWW czy SAC. Postanowiłem napisać ten tekst, aby przybliżyć nasz sposób myślenia. Syndykalizm oznacza walkę klas, walkę ludzi pracy z kapitalizmem i kapitalistami prowadzona na płaszczyźnie ekonomicznej, czyli tam, gdzie naszych "chlebodawców" boli najbardziej - w miejscu pracy. Walkę tę toczą rewolucyjne związki pracowników, czy jak kto woli -syndykaty. Jej codziennym przejawem jest permanentna konfrontacja z pracodawcami, której celem ostatecznym jest przejęcie pełnej kontroli nad miejscem pracy. Zadaniem związku po przejęciu zakładu pracy jest kontynuowanie produkcji i dystrybucji wytworzonych dóbr. Do realizacji tych celów syndykaty dążą stosując taktykę akcji bezpośredniej rozumiana jednak daleko szerzej, niż dramatyczne i wielce romantyczne uliczne zadymy. Taktyka musi być bowiem dostosowana do pola walki. Jeśli jest nim ulica, czy jakiś pagórek to nie ma zbyt wielu rozwiązań. Zakład pracy to jednak zupełnie inny teren.

Tu trzeba znacznie więcej myśleć. Postaram się kiedyś szerzej na ten temat napisać. Obecnie chcę jedynie zasygnalizować pewne różnice w metodach działania różnego rodzaju nieformalnych grup, a organizacją, jaka jest związek pracowników. Syndykat budujemy oddolnie. Bez przywódców i przy minimum biurokracji. Jak to zrobić wiadomo już od 95 lat. Nie trzeba niczego nowego wymyślać. Trzeba jedynie chcieć sięgnąć po sprawdzone wzorce. Związek aby móc istnieć, musi istnieć w zakładach pracy. Nie ma sensu tworzyć związku posiadającego jedynie struktury terenowe. Do tego celu służą kółka, sekcje, federacje, stowarzyszenia, partie itp. Po to aby działać w strukturach terenowych nie trzeba być syndykalistą. Syndykalizm jest fajny, bo tak naprawdę jest prosty, jak para szelek i praktyczny, ponieważ jeszcze na długo przed osiągnięciem celów strategicznych, daje ludziom wymierne korzyści - podwyżki, porwę warunków pracy itd. dla syndykalistów są to cele równie ważne, jak te długofalowe. Ten świat już tak jest ułożony, że większość dorosłej części ludzkości mniej więcej jedną trzecia życia spędza w pracy. Jeśli wiec ktoś chce zmieniać ten świat-po pracy we wspomnianych wyżej kółkach, sekcjach, stowarzyszeniach, federacjach i partiach, to zostaje mu na to bardzo niewiele czasu. Bo musi przecież jeść, spać, kochać itd.

Tak więc naprawdę szkoda życia. Syndykalizm to praca w pracy. Na koszt szefa, l to jest piękne. Tworząc związki w swoim zakładzie pracy dbasz o swoją przyszłość i o przyszłość swoich bliskich. Poza tym robisz to z ludźmi z twojej klasy społecznej (jacy by oni nie byli). A to już nieźle. Aby móc trafić do ludzi w zakładach pracy, związek musi przyciągnąć ludzi dorosłych, i co najważniejsze - dojrzałych, takich którzy wiedzą, czym jest praca najemna. Nie ma w związku miejsca dla kierowników, szefów, ich zastępców czy ochraniarzy. Niechętnie też widzi się młodych ludzi, którzy wciąż są na utrzymaniu rodzicowi nigdy jeszcze nie pracowali, a chcą koniecznie cos robić, bo przeczytali jakąś książkę, czy broszurę, a poza tym są w okresie dojrzewania i hormony nie dają im spokoju. Bo niby do jakiego związku branżowego mieliby się zapisać -zbuntowanych studentów? Chcę jasno powiedzieć, że nie zamykam przed kimś takiej drogi do związku. Niech tylko trochę podrośnie, skończy szkołę i zacznie gdzieś pracować.

Łatwiej nam będzie się wtedy wszystkim dogadać. Być może wielu czytelnikom w świetle tego co tu napisano, syndykalizm wyda się rnało atrakcyjny, bo nie ma w nim wiele miejsca na wielkie czyny jednostek, dramatyczne gesty, l o to chodzi. Na romantyzm już nas nie stać. Trzeba się przede wszystkim bardzo wiele uczyć. To z grubsza tyle. światopogląd syndykalisty w pigułce. Oczywiście można na ten temat napisać nie tylko broszurę ale całą książkę. Ale zostawmy to innym. Szkoda dnia. Do zobaczenia na najbliższej pikiecie!

Hubert Karwacki