Moda na Disco Punk
Zdjęcie
Bravo Punk
Zderzenie kulturowych antagonistów - zbuntowanych punkowców i hedonistów z dyskotek
dało początek muzycznemu zjawisku disco punka. Dziś tym paradoksem ekscytuje
się inteligencka młodzież na całym świecie. "Punk z lekkimi wpływami italo disco,
a wszystko we wspaniałej słowiańskiej manierze." - pisze o swojej muzyce moskiewska
grupa Roboty, znana również w Polsce. Koncertowali w warszawskim Centrum Sztuki
Współczesnej, a teraz ich utwór znalazł się w kompilacji "Elektro.Notes" dołączonej
do biuletynu Fundacji Nowej Kultury Bęc Zmiana. Ta płyta pokazuje, iż w ciągu
ostatnich miesięcy również w Warszawie, Łodzi, Trójmieście powstały młode grupy
odwołujących się do disco punka. "Nie bądź sobą! Zostań swoją koleżanką lub
kolegą!" - deklaruje jeden z uczestników kompilacji, duet o sugestywnej nazwie
Tony Clash & Bobby Trendy. Część z tych zespołów zdobyła już lokalną sławę ugruntowaną
koncertami w alternatywnych klubach.
Podczas imprez organizowanych pod hasłem "electro punk", zobaczyć
można, jak obwieszone kłódkami dziewczęta i chłopcy w koszulkach z napisem "Punk
Never Die" hasają w najlepsze przy muzyce Boney M. Jedna z takich imprez
odbyła się podczas tego karnawału w warszawskiej galerii Off. Atrakcją był koncert
żeńskiego duetu Mass Kotki. Dziewczyny porwał publiczność przełożonym na modłę
new romantic utworem "Sex & Violence" z repertuaru herosów punka
The Exploited. Zaraz potem didżej serwował Bee Gees z ich najlepszych dyskotekowych
lat - nie zakłócając przy tym zabawy. Taka scenka to rzecz nie do pomyślenia,
dla tych, co pamiętają realia lat 80.
Discomuły kontra pogo
"Dyskoteka kurwoteka. Powybijać ich". - śpiewała legenda epoki Jarocina, punkowa
grupa WC. I nawet wyrobnicy PRL-owskich estrad, zespół Lombard mieli w repertuarze
protest song: "Śmierć dyskotece". W Polsce lat 80. alternatywa była wroga i
lekceważąca wobec "discomułów", jak zwano wtedy amatorów zabaw tanecznych. A
punk i disco przypominały przysłowiowego psa i kota. Z tej perspektywy trudno
w pierwszej chwili pojąć modę na fuzję disco i punka. Zamieszanie zaczęło się,
gdy dzisiejsi młodzi zainteresowali się płytami swoich rodziców. Najpierw podchwycono
przeboje i kostiumy new romantic, których błahość doskonale pasuje do sentymentalizmu,
za jaki uwielbiamy muzykę retro. Potem pod szyldem "electroclash" powróciło
disco lat 80. Inne niż to, które rozsławiły filmy z Johnem Travoltą - wywiedzione
z chłodnych, syntezatorowych brzmień electro wylansowanych przez Kraftwerk.
Teraz zainteresowanie przesunęło się na przełom lat 70. i 80. Hołubi się kolejne
powroty do punka i postpunkowej nowej fali. Przyszła pora na odkrycie disco
punka. "Disco punk to ciemna strona electroclash" - piszą młodzi entuzjaści
na dedykowanej zjawisku internetowej witrynie. Również w Polsce w muzycznych
podsumowaniach 2003 roku dały o sobie znać nowe gwiazdy disco punka: The Rapture
z Nowego Jorku i Peaches z Berlina.
Dance macabre '77
Disco punk wciąga słuchacza taneczną motoryką, ale prowadzi w rejony odległe
od hedonistycznej potańcówki, przywołuje mroczne i chłodne przestrzenie, w których
czai się klaustrofobia albo szczerzy zęby groteska. Bujający w obłokach cudowny
parkiet dyskoteki nawiedza nieprzyjazna rzeczywistość, ale zabawa trwa dalej.
Pierwszym, który zaprosił do takiej zabawy, był ojciec chrzestny punka - Iggy
Pop. W 1977 roku David Bowie wyprodukował w Berlinie jego album "Idiot", gdzie
Iggy daje brudną, obsceniczną odpowiedź na funk Jamesa Browna i electro Kraftwerk.
W "Funtime" zaprasza w tany Drakulę, a w "Nightclubbing" śpiewa o tańcach nowych
jak bomba nuklearna. Sztandarowy singel disco punka stworzyli Public Image Limited
- grupa założona przez ekswokalistę Sex Pistols Johna Lydona. Na tle hipnotycznego
rytmu Lydon histerycznym głosem roztacza opowieść o umierającej na raka matce:
"Patrz, jak powoli umiera/ Zobacz to w jej oczach". Utwór "Death Disco" w 1979
roku dotarł do brytyjskiego Top 20, stał się też obowiązkową przyprawą imprez
w artystowskich klubach Nowego Jorku. To właśnie tam disco punk stał się realnym
zjawiskiem.
Utopia i rebelia
Nowy Jork przełomu lat 70. i 80. był światową stolicą nowej fali. Agresywny,
anarchiczny punk (nazywany tam no wave - niefalą) już się wypalał, ale zdążył
wzniecić chaos, w którym swobodnie mieszały się wszelkie możliwe kierunki. Czarni
hiphopowcy sięgali po niemiecką elektronikę. Nowofalowo nosili się szansoniści
latino. Białe, garażowe grupy grały murzyński funk. W ekscentrycznych klubach
prześcigano się, by uwodzić zblazowaną publiczność. A w tle kryła się gorzka
świadomość, iż utopia dyskoteki i rebelia punka spod znaku "no future!" w końcu
odnajdują się we wspólnym wymiarze alienacji. Dekadenckie "Nightclubbing" Popa
śpiewała teraz domina z gejowskich dyskotek Grace Jones. Od stylizacji na punk
rozpoczęła karierę Madonna. W ciągu ostatnich dwóch lat wznowiono kilkanaście
albumów przypominających zaskakującą kreatywność najwcześniejszych spotkań disco
i punka z lat '78 - '82. Dowodem antologie: "Disco Not Disco", "Mutant Disco",
"New York Noise" i cała plejada wydobytych z zapomnienia wykonawców, jak 23
Ski Doo, A Certain Ratio, James Chance, Liquid Liquid. Pojawili się ich młodzi
naśladowcy, spośród których największe zamieszanie wzbudzili The Rapture albumem
"Echoes", brzmiącym jak klubowe remiksy Public Image Limited i The Cure.
Pasożyty eurokiczu
Ciekawsi są artyści wywodzący się nie z rocka, lecz pojawiający się na obrzeżach
tanecznej sceny klubowej. To dzięki nim disco punk - podjęty jako świadomie
kultywowana moda - dziś jest donioślejszy niż przed laty. Ich muzyka rodzi się
w okresie, gdy futurystyczne techno wytraciło transowy pęd, którym zdobyło lata
90. Muzyka klubowa znów zaczęła bujać i na parkiet powrócił klimat damsko-męskich
flirtów. To już nie techno, to disco. Kolejna spontaniczna młodzieżowa subkultura
została przetrawiona przez przemysł rozrywkowy. Najpierw modna stała się hedonistyczna
dekadenca. W apokaliptycznej atmosferze zamachu na WTC, wojny w Iraku i antyglobalistycznego
wrzenia snobi z modnych klubów docenili mroczne i pikantne smaczki. Z powodzeniem
szokowała monachijska wytwórnia International Deejays Gigolo. Jako swe logo
przyjęła podrasowany wizerunek punkowego "świętego" Sida Viciousa. Muzyka wytwórni
z punkową zadziornością, ale w aurze szampańskiej zabawy piętrzy kiczowate pozy
lat 80. i współczesne konsumpcyjne rozpasanie. Największym klubowym przebojem
Gigolo był utwór "Frank Sinatra", gdzie beznamiętny głos Francuzki Miss Kittin
wyśpiewywał pornograficzny refren: "Tak miło być sławnym/ Ssij mi / Liż mi ".
Dziś o Miss Kittin piszą w "Le Monde", a Gigolo lansuje Chrisa Kordę, który
swą muzykę taneczną prezentuje w ramach kampanii na rzecz Kościoła Eutanazji
działającego pod hasłem: "Chroń Planetę - Zabij Siebie!".
"Moda rządzi!"
Disco punk jako "swoją" muzykę podchwyciły z powodzeniem natchnione feminizmem
zbuntowane dziewczyny. Najsłynniejsze z nich są działające w Niemczech Kanadyjka
Peaches i międzynarodowa formacja Chicks On Speed. Peaches przyjmuje rolę "seksualnego
obiektu" z takim zapałem, że musi to wyjść bokiem. Ubiegłego lata podczas koncertu
na sopockim molo pojawiła się odziana w różowy lateks, wzywając: "Chłopaki potrząśnijcie
k...". Na okładce płyty "Fatherfucker" pozuje na kobietę z brodą. Powodzenie
tego albumu przyniosło Pechaes propozycję współpracy ze strony... Britney Spears.
Odmówiła, zaśpiewała natomiast z Iggy Popem. Chicks On Speed ujmują dzięki popartowskiej
ironii, jak np. w "Fashion Rules", utworze, który wystylizowany jest na piorunujący
protest song, ale jego skandowane do znudzenie przesłanie brzmi: "Moda rządzi!".
Pierwotny disco punk czerpał satysfakcję z wprowadzania w utopię tanecznego
parkietu realnych lęków. Jego współczesne wydanie z premedytacją podejmuje obiegowy
truizm, że "wszystko dziś jest pop" i rozwija go aż po groteskowy dysonans.
Dziś disco punk nie odwołuje się już bezpośrednio do egzystencjalnych niepokojów,
większą grozę budzi teraz popkulturowy banał.
Rafał Księżyk